Jezu, nie wierzę. To się nie dzieje naprawdę. Postanawiam wreszcie wstać, przejść się choćby parę przecznic. Idę. Pomału, żeby się nie przewrócić, jak to kiedyś było w szpitalu, co opisywałam w tej pierwszej: Last Minute.
Idę i myślę: kurczę, nawet nieźle mi idzie, nawet bym do jakiejś knajpy weszła. I nagle, jak spod ziemi wyrasta kafejka, sączy się jazz, przyjazne kolory, przyjazna nazwa, nie słuchając Szamana Mako, że czegoś ważnego na pewno tam nie ma – wchodzę.
Zamówiłam sobie tartę z malinami. I muszę wam powiedzieć, że jak posmakowałam malinę, to nawet z krzaka taka nie jest. Nie wiem, po jakiemu to teraz, po introligatorsku chyba. Wdziera się Nadwymiar do tego wymiaru (WW). Albo i też nie wiem. Bo mam wrażenie, że od chwili, gdy ujrzałam tę kafejkę, przekroczyłam jakiś kolejny próg wtajemniczenia i jestem teraz w nadwymiarze Nadwymiaru.
Tu jest błękitno różowa kafejka z przepięknym okazem latającej wróżki w logo, a za ladą boska Małgorzata serwuje niebiańskie wypieki. I mówi ona do mnie tak. Że wszystko rozumie. Czuje moją duszę. Dlatego bardzo proszę, tu jest regał, na regale proszę umieścić książki i sobie je sprzedawać, a tak w ogóle to dawaj na „ty”.
Tak powstała moja pierwsza pycia księgarenka o nazwie „Mistrzyni i Małgorzata”. Mogę nią wyjść na świat z tej dupy diabła, którą jest internet.
Na Szymanowskiego. Gdańsk Garnizon. Jak w Kosmosie Andromeda. To się nazywa wygryw, co?
PS. Jeszcze mi baner z psychopatami pozwoliła umieścić NA ZEWNĄTRZ.
Ludzie chodzą i zdjęcia robią.
Wczoraj sprzedałam cztery książki.
HA.
Jak będę choćby przejazdem w Gdańsku, to podjadę! 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Zapraszamy