Jesień to pomnik przemijania, fotografia nietrwałości. Bursztynowe zaklęcie – czasu w nieskończoność, rozdygotania w bezruch

Dziś jest ostatni dzień sierpnia, a to zobowiązuje. I choć słońce jeszcze niby grzeje, jednak, umówmy się, czuć w powietrzu nadchodzącą zagładę plaż. Czuć wyschnięte, gotowe do opału, drewno. Czuć mokry zapach pajęczyn. Czuć jesień.
Wiem, zaraz ktoś powie, że w naszym klimacie panuje permanentna jesień, ale ja nie chcę o tym dyskutować. Malkontentom utyskującym na północny klimat mówię NIE. Nie interesuję mnie ich narzekanie o nieprzychylnym wietrze, o słocie, deszczach i chłodzie. Niech sobie jadą gdzie indziej. Niech leżą na piasku pustyni, niech ich pchły pustynne pogryzą. Niech ich uwiera ramiączko na spalonych plecach. Niech im puchną stopy, niech im się lepią dłonie.
Ja tymczasem spojrzę na niskie słońce babiego lata, na bujne korony drzew, na złotą poświatę mgły i z rozkoszą poczuję mój refleksyjny chłód. I o tym właśnie chcę dziś napisać. O jesieni marzycielskiej, o jesieni dla zakochanych, o tęsknocie do nie wiadomo czego, o starych piosenkach, o kołnierzu z lisa i o zgubionych parasolkach.
O butach botkach, o pończochach, o płaszczykach, apaszkach i szalikach. O walizkach w kratkę jesienną szkocką. O szkockiej whisky. O czerwonym winie. O srebrnych łyżeczkach na Mariackiej. O deszczu, chmurach i poziomym świetle. O pająkach krzyżakach i apokaliptycznej zagładzie rozhisteryzowanych much. O zapachu liści. O popołudniowym kinie Helikon. O mokrym bruku gdańskiej starówki. O ciut za długich chwilach milczenia. I wreszcie – o herbacie z zatopionym słońcem.
Czy jest coś piękniejszego od barw jesieni? Nachalna pstrokacizna letnich fatałaszków nie ma startu do wełnianej elegancji. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu, gdzie sponiewierane tandetne i tanie niedobitki lata wiszą pod ścianą z napisem WYPRZEDAŻ, kryjąc się jakby ze wstydu przed królującą wytwornością jesiennych kolekcji. Spokój szlachetnych materiałów tworzy aurę dostojności.
Patrzę na spowite srebrem pajęczyn wierzby i przypominam sobie jak w majowym słońcu sterczały z ich pni przycięte kikuty ledwo porośnięte niecierpliwym listowiem. Dziś wyglądają zupełnie inaczej. Piękniej. Tak, wyglądają pięknie, a jeśli ktoś ma na to lepsze określenie, niech je sobie zatrzyma w spokoju. Bo jesień to duma i spokój. Jesień to pomnik przemijania, fotografia nietrwałości. Bursztynowe zaklęcie – czasu w nieskończoność, rozdygotania w bezruch.
Jesienią mam wrażliwość artysty i zauważam rzeczy, których zazwyczaj nie widzę. Słonia indyjskiego w filiżance kawy. Mapę Himalajów w szpinaku. Nuty na balustradach.
Jesienią zawsze się zakochuję. Oczywiście, w sobie.
jesieni marzycielska,jesieni z filiżanką herbaty z zatopionym słońcem..czytam słowo po słowie i milczę,rozmyślam i znikam.Ujęły mnie Twe zdania.bardzo.
m.
Jutro jest ostatni dzień sierpnia. 🙂 Ale można w tym babioletnim rozmarzeniu się pogubić. 🙂
Zawsze można liczyć na skrupulatnych czytelników…:) Ale, czy to ma znaczenie, kiedy jest ostatni dzień sierpnia? Pajęczyny się tak samo pajęczą:)
Moja wewnętrzna Kasia Tusk nie pozwoliła mi tego nie odnotować. A babie lato jest spoko, tylko szkoda, że bezpośrednio po nim nie przychodzi maj.
Dla mnie jesień była zawsze porą ubrudzonych butów 🙂
Czyli PUB. Czyli dobrze:)
to jak PUB to może grzane winko ?
doskonałe w Absyncie (Gdańsk), tylko muszę wyzdrowieć, więc przyszły tydzień?
Fotogeniczne to Pani poczucie jesieni. Nie trzeba robić zdjęć. Wystarczy zamknąć oczy i posłuchać, jak ktoś głośno o nim czyta. Ładnie napisane. A jak pięknie postrzega się Babie Lato z grzbietu mojej królowej.
W „CICO” -( Come in & Chill Out) na ul. Piwnej w Gdańsku jest :
– fajna atmosfera;
– koncerty akustyczne J.Stelmańskiego,a on potrafi zaczarować 🙂
– i jest ( co najważniejsze) wino! 🙂
Wracaj do zdrowia zatem 🙂
jesteśmy w taczu:)
Przy grzanym winie latem nie da się powrócić do zdrowia. Wręcz przeciwnie.
I po takim napitku nie jest się w taczu
właśnie patrze za okno i myślę sobie ,że widok ten odbiega od tego co zapisane w na kartach kalendarza astronomicznego… 🙂 w taczu przy winiaczu! ;p
kalendarz astronomiczny ma fumy. CZEKAM
Nie mam mowy o napitku. Śledź jest formą białkową. Nie wiem co Ci chodzi po głowie pc…;)
Jeżeli mam uznać, że grzaniec jest śledziem to muszę się napić, najlepiej grzańca (z goździkami)
Pięknie, aż nabrałam ochoty na jesień :))
Your honesty is like a beacon