Po pierwsze umówiłam się z Marcinem i problem z poprzedniego wpisu przestał istnieć. Po drugie: mamy jesień. Właściwie tu panuje permanentna jesień, ale ja nie o tym. Ja chcę napisać o tej prawdziwej jesieni, tej legalnej wrześniowo październikowej, polskiej złotej, marzycielskiej jesieni dla zakochanych. O tej porze roku, gdy już piasek plaży nie uwiera spalonego słońcem ciała, gdy już nie zaciskają się spocone dłonie na kierownicy, gdy stopy przestają puchnąć, a rozdygotane od upału powietrze zastępuje powiew refleksyjnego chłodu.
Chcę wspomnieć o butach botkach, o pończochach, o płaszczykach, apaszkach i szalikach. O walizkach w kratkę jesienną szkocką. O szkockiej whisky. O czerwonym winie. O srebrnych łyżeczkach na Mariackiej. O deszczu, chmurach i poziomym świetle. O pająkach krzyżakach i apokaliptycznej zagładzie rozhisteryzowanych much. O zapachu liści. O popołudniowym kinie Helikon. O mokrym bruku gdańskiej starówki. O ciut za długich chwilach milczenia. I wreszcie – o herbacie z zatopionym słońcem.
Czy jest coś piękniejszego od barw jesieni? Nachalna pstrokacizna letnich fatałaszków nie ma startu do wełnianej elegancji. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu, gdzie sponiewierane tandetne i tanie niedobitki lata wiszą pod ścianą z napisem WYPRZEDAŻ, kryjąc się jakby ze wstydu przed królującą wytwornością jesiennych kolekcji. Spokój szlachetnych materiałów tworzy aurę dostojności.
Patrzę na spowite srebrem pajęczyn arystokratyczne akacje i przypominam sobie jak w majowym słońcu sterczały z ich pni przycięte kikuty ledwo porośnięte niecierpliwym listowiem. Dziś wyglądają zupełnie inaczej. Piękniej. Jesień to duma i spokój. Jesień to pomnik przemijania, fotografia nietrwałości. Bursztynowe zaklęcie – czasu w nieskończoność, rozdygotania w bezruch.
Jesienią mam wrażliwość artysty i zauważam rzeczy, których zazwyczaj nie widzę. Nosferatu na uchwycie parasolki. Słonia indyjskiego w filiżance kawy. Mapę Himalajów w szpinaku.
Jesienią zawsze się zakochuję. Oczywiście, w sobie.
Po przeczytaniu tego tekstu, odkrylem na nowo jesien. Dziekuje.
Czekaj, czekaj… ” spocone dłonie na kierownicy”? „Rozdygotane od upału powietrze”? Ale to naprawde o lecie piszesz? 😉
O tym we Włoszech.
Gdyby móc przez chwile nie tylko teoretycznie mieć wolny zawód ale w praktyce spędzać w tym czasie przed i popołudnia w kafejkach dla ciem barowych i jazzowych, poroztkliwiać się, pomarzyć przy lekkim winie, było by cudnie, faktycznie …
Zgadzam się z Panią. Jesień jest magiczna, kojarzy mi się z wszechogarniającą melancholią, porannymi mgłami, owocami dzikiej róży, które pieczołowicie zamykam w słoikach, nitkami babiego lata spotkanymi na spacerze i przynoszonymi na płaszczu do domu, a także szumem rozdeptywanych dywanów liści. Jestem zdecydowanie zbyt sentymentalna i tkliwa.
🙂
1U4sP5 icjtbcwoozir