28.05.2010 Niewidzialna
No i stało się. Pojechałam rowerem do pracy.
Od kilku miesięcy rozpowiadałam ludziom, że to zrobię. Odgrażałam się, że gdy tylko przyjdzie wiosna, wyruszę. A tu zimno i deszcz, rower się psuje, łańcuch, jak pisałam – spada, w dodatku do pracy daleko, kawał drogi, a wcześnie wstać trzeba, a włosy się rozwalą, a to, tamto – odkładałam w nieskończoność. Dziś wstaję, patrzę: wiosna. Mało tego – rower świeżo naprawiony. Nie zaspałam, czasu sporo – zdążę. Żadnej wymówki. Słowo się rzekło. Jadę.
I pojechałam.
I teraz już wszystko wiem.
Po raz kolejny zostałam wtajemniczona w magię tego cudownego kraju. Mówię: tego kraju, bo kiedyś, owszem, jeździłam rowerem po Amsterdamie, jeździłam też po Berlinie – tam takie cuda nie działają. Ale Polska jest wyjątkową krainą cudów – temu nikt nie zaprzeczy. W Polsce cuda się mnożą na każdym kroku. I takim właśnie cudem jest zjawisko niewidzialności.
Otóż, uwaga, bo może nie wszyscy jeszcze wiedzą: człowiek, który wyjeżdża rowerem na polską drogę szybkiego ruchu – mimo odblasków i migających lampek – natychmiast staje się niewidzialny. Z punktu A do punktu B przejeżdża całkowicie niezauważony przez nikogo. Przejeżdża, oczywiście – pod warunkiem, że mu się szczęśliwie uda wymanewrować na pasie o szerokości trzech cali między zapieprzającym sto dwadzieścia tirem a rowem melioracyjnym.
Mnie się udało. Cudem.
Z takim poczuciem cudownego ocalenia zajechałam przed firmę i na śmierć zapomniałam, że jestem niewidzialna. Tym sposobem moja czujność, niesłusznie uspokojona pokonaniem survival’u, zawiodła i zostałam wciągnięta pod maskę srebrnego Nissana X – Trial. Suw. Nówka sztuka. Piękny.
Mój rower też był piękny.
Piękny finał. To lubię. Dobra historia.
dzięki, tebebe:) A co najgorsze: prawdziwa.
Jutro nie jadę rowerem. Chrzanię. Pomijając śmiertelne niebezp drogowe – mam zapalenie płuc